Na szybko o mistrzostwach Europy z trochę innej strony. Wszyscy się podniecają jakąś tam piłką, a wiadomo, że i tak wygrają Włosi. My natomiast mamy pełnokrwistą aferę, więc nią się zajmijmy. O tym, dlaczego legendą, kiedy się już zostanie, to trzeba bardzo uważać, bo może się okazać, że jednak się legendą tylko bywa.
Euro, Euro, Euro – jak śpiewa pani z reklamy. Co prawda niektórzy na znak zmęczenia tą piosenką zastępują „Euro” innym słowem, ale ja tego nie przytoczę, bo nie wypada. Podpowiem tylko, że może chodzić o słowo „gówno”. Ale ja nie o tym. Mi się Euro podoba, nawet pomimo fatalnej formuły. Tutaj, drogi Czytelniku, wstaw sobie jakieś standardowe narzekanie – że Duńczycy lecieli do Baku, a potem do Londynu, a ci paskudni Anglicy grają u siebie, w ogóle to UEFA chce jedynie pieniążków, a poza tym, to wiadomo kto tym rządzi. Wielce odkrywcze, gratuluję. Pośród tych wszystkich standardowych informacji moje oczy przykuła natomiast ostatnia aferka z udziałem ulubieńca szerokiej publiczności. Przypowieść ta idealnie pokazuje, czym jest psychologia tłumu i jak ludzie kierują się emocjami zamiast rozumem. Cholera, teraz chyba ja lecę jakimiś standardami, ale nieważne – od narzekania jestem tutaj ja.
Okazja!
Finał pomiędzy Włochami (mamma mia, amore, ciao tutti, ciao bella, ciao Chrystusa) a Anglikami (vaffanculo!) miał komentować Dariusz Szpakowski. I już sam fakt, że w Polsce kibiców – na równi z wiadomością, kto w finale będzie grał, kto go będzie sędziował, kto odpadł – elektryzuje news o tym, kto ten finał będzie komentował jest swego rodzaju ewenementem. Bo oto gruchnęła wiadomość, że Dariusz Szpakowski, z którym czas nie obszedł się najbardziej łaskawie w kwestii dziennikarskiego warsztatu, mówiąc delikatnie, jednak wbrew otrzymanej obietnicy finału nie skomentuje. Parafrazując monolog innej legendy, Włodzimierza Szaranowicza, można powiedzieć, że nie będzie już Dariusza Szpakowskiego na kolejnych mistrzostwach Europy. Pożegnanie Dariusza z mistrzostwami Europy. Fenomen socjologiczny, ile rzeczy… Wróć.
Dariusz Szpakowski nie skomentuje finału. Rozmawialiśmy i uznaliśmy, że to będzie najlepsze rozwiązanie dla drużyny @sport_tvppl. Ostatnie tygodnie były dla Darka bardzo trudne emocjonalnie i potrzeba spokoju. Na 🎤 słyszymy się na wioślarstwie i kajakarstwie podczas Igrzysk 🔝
— Marek Szkolnikowski (@mszkolnikowski) July 9, 2021
Jak do tego doszło, nie wiem – cytując Zenona Martyniuka. A jak już jesteśmy przy cytatach wybitnych Polaków, to posłużę się kolejnym. Nie wiem, choć się domyślam – jak rzekł Tadeusz Sznuk. Swoją drogą, sam chyba się będę plasował w jakimś panteonie wybitnych Polaków za zestawienie tej dwójki tak blisko siebie. Ewentualnie dla takich jak ja jest specjalne miejsce w piekle. Granica jest cienka. Dokładnie tak samo jest właśnie teraz z Dariuszem Szpakowskim – stosując sprytną klamrę kompozycyjną. Widzicie, moja jasność umysłu pozwala mi skakać po tematach niczym sarenka, natomiast u komentatora TVP z tą jasnością już nie jest tak do końca. Zanim jednak przejdziemy do technikaliów – żarty na bok, przywary wieku, trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść i takie tam – rozwiążmy sprawę, której to ponoć się domyślam.
Każde dziecko wie, że tatusiowi potrzebny jest talerz… Nie. Każde dziecko wie, że TVP należy zaorać i tylko wrodzona grzeczność oraz wyniesione z domu dobre wychowanie zabrania mi wymienić nazwisk i zestawić je z epitetami. W każdym (bądź) razie ile warte jest słowo dane w TVP i jak przedstawia się ich wiarygodność, możemy oglądać na co dzień. Ponoć część sportowa miała być osobna, inni ludzie, inne standardy, białe koszule, a jakie korale go zdobią… a historia wciąż ta sama. Czasy się zmieniają, a pan zawsze jest w komisjach – to był ostatni cytat, obiecuję. Finał miał komentować Szpakowski, ale ponoć nieoficjalnie szefostwo stacji ugięło pod wpływem krytyki kibiców i finał dostał komentator, którego osobiście nie trawię jeszcze bardziej, mianowicie skromny chłopak z Dębicy, Mateusz Borek.
Co się faktycznie odwaliło we łbach geniuszy z TVP nie wie nikt, a już na pewno nie wiedzą oni sami. Zresztą, nie o tym jest ten tekst. Zabawne jest to, że przez całe Euro (i w ogóle przez ostatnie lata) gdzie nie przeczytałem w internecie opinii o Dariuszu Szpakowskim, to było wiecznie to samo – uzasadnione narzekanie – wiek robi swoje, pomyłki, gubienie wątku. Ot, przywary podeszłego wieku. Widocznie dziennikarz TVP przegapił moment, kiedy można było, jak prawdziwi mistrzowie, odejść w swoim – zastosujmy słówko z telewizji – primie.
Jednak przy pracy Dariusza Szpakowskiego denerwowało najbardziej co innego. Lenistwo i brak szacunku do widza. Po obejrzeniu kilkunastu meczów komentowanych przez niego można się było nauczyć wszystkich jego tekstów na pamięć, tak mały był ich zasób. Poszedł mu w sukurs, okazja, wspomnienie Wembley, znowu okazja, ależ go tam wypatrzył, czeka by nie spalić i inne takie. Każdy kibic zna to doskonale, a większość pewnie grała w bingo Szpakowskiego – walisz kolejkę co tekst z wyliczanki. Powtarzalność dziennikarza TVP była taka, że nikt z imprezy nie wychodził o własnych nogach. Szpakowski irytował postępującą demencją, ale to nie jego wina – może mały kamyczek do jego ogródka, że powinien sobie o wiele wcześniej dać spokój. Ale już totalnym brakiem przygotowania, kompletnym brakiem rozwoju i wzbogacania swojego komentarza czymkolwiek nowym już zwyczajnie wkurwiał kibica, który ma jakiekolwiek standardy przy oglądaniu meczu.
Kwintesencją jego stylu stały się fatalne, upstrzone tanimi środkami stylistycznymi monologi na zakończenie pewnych etapów – na przykład słynna mowa w ostatnim meczu Leo Beenhakkera (co ciekawe, napisałem to nazwisko z pamięci bezbłędnie – sprawdziłem), wieczne gadki o marzeniach, o radości w naszych sercach, najbardziej krindżowe pożegnanie w historii reprezentacji (a tymczasem Słoweńcy) i wprowadzanie typowego polskiego pesymizmu do komentarza. Pamiętacie, co pan redaktor powiedział przy golu na 2:0 dla Szwedów? „Po meczu”. Chwilę potem było 2:2 i już wszystko super. Kurwa, wzór Polaka z Sevres.
TVP więc zrobiła to, co należało zrobić już jakiś czas temu, czyli odcięła sędziwego komentatora od pracy. Oczywiście, jak to TVP, zrobiła to fatalnie, łamiąc obietnicę, nie pozwalając się pożegnać i w ogóle, i w ogóle, i w ogóle. Najniższe standardy zachowane. Dobrze wiedzieć, że są na świecie rzeczy niezmienne. A jak zareagował internet?
Poszedł mu w sukurs
Otóż nie uwierzycie, ale nagle Szpakowski stał się legendą za życia i wszyscy go bronią.
Niektórzy zachowują umiar w opiniach i piszą, że Szpakowski owszem irytował, mylił się, był nudny, NO ALE. NO ALE tak to nie wypada, tak zabierać finału. NO ALE, to jednak najlepsze wspomnienia z reprezentacji Polski (wpierdol na prawie każdej dużej imprezie). I ostateczny spośród tak zwanych argumentów z dupy – NO ALE, to przecież legenda.
Właśnie przy myśleniu nad sprawą Dariusza Szpakowskiego przyszła mi taka zgrabna myśl ze wstępu – że niektórzy legendami zostają, a niektórzy niestety tylko nimi bywają. Sam swego czasu byłem fanem leciwego już dziennikarza, ale zwyczajnie się ulało i przekroczona została pewna granica. Dariusz Szpakowski z przejściem na emeryturę spóźnił się tak bardzo, że jego pracodawca w pewnym momencie wziął go na stronę i powiedział, że już trochę obciach i może jednak najwyższa pora bawić wnuki. Tym bardziej, że z racji zaawansowanego wieku, te wnuki już zdążyły przyjść do roboty i są nawet ciut lepsze…
Natomiast pośród internautów zadziałał prosty mechanizm psychologiczny – ludzie lubią stawać po stronie ofiary. Nagle zamiast irytującego komentatora Dariusz Szpakowski stał się kimś na wzór bohatera, męczennika. Człowieka zasługującego na szacunek, tworzącego historię polskiej piłki, fenomenalny głos. Co tam pomyłki. Zasłużył na godne pożegnanie, może własny benefis. Pomnik. No, może chociaż rondo albo skwerek. W powiatowym mieście, nie wojewódzkim. Mimo wszystko nie przesadzajmy! Gdyby poczciwemu komentatorowi z tego całego hejtu teraz nie wytrzymała pikawa, to na fali społecznego uwielbienia otarłby się o Wawel. Albo przynajmniej stadion Korony Kielce.
Z pięknych laurek wystawianych bohaterowi tego tekstu płynie jedna obserwacja. Ludzie są niekonsekwentni i emocjonalni. Jednego dnia nienawidzą, by zaraz kochać, a przynajmniej wybaczać, by zaraz znowu skopać. I po raz kolejny sprawdzają się słowa – skądinąd zmarłego – Pawła Zarzecznego, że w tym kraju trzeba umrzeć, żeby dopiero zostać docenionym. Czy faktycznie, czy zawodowo, to już – jak widać – kwestia względna.
Dariusz Szpakowski miał swoje momenty, ale przegapił ten najważniejszy – na zejście ze sceny. Mógł się kojarzyć milej, a tak pozostał niesmak.
Natomiast Borek mnie wkurwia jeszcze bardziej, ale to temat na zupełnie inny tekst.
Halo Warszawa!
One Comment
woytas
Bardzo ciekaw jestem rozwinięcia Twojej opinii o Borku. Bo tak jak jako człowieka go nie trawię, wiele można mu zarzucić w tym kolesiostwo, tak biorąc pod uwagę warsztat komentatorski jest dla mnie po prostu najwyższą półką w Polsce