Ostatnio doszedłem do wniosku, że o wiele wygodniej te wszystkie rzeczy by mi się opowiadało, aniżeli pisało. Tak więc minąłem się z powołaniem i zamiast być blogerką-szafiarką, powinienem zostać śmieszkiem-jutuberem.
Żartuję, nie zrobiłbym Wam tego. Kiedy piszę, to się jeszcze jakoś broni, bo nie jest takie chaotyczne, dzięki temu porządkuję myśli. Chodzi mi o to, aby język giętki powiedział wszystko, co pomyśli głowa. To cytat, gimbusy. Z „Beniowskiego”. Wiem, że nie czytaliście. Doczytajcie sobie tylko w tym swoim internecie, co to jest poemat dygresyjny. Nie użyję cudzysłowu, bo dzisiaj zabawimy się w grę. Część opowieści będzie moimi słowami, a część słowami innych*, a już kto co, to sobie rozszyfrujcie. Może będzie jedna linia fabularna, może dwie jak w mojej ukochanej książce, najwybitniejszy dziele stworzonym przez człowieka, a może zrobimy z tego co innego. Na czym skończyliśmy?
Kto by mnie ściągnął w życie z zapomnienia**
Grudniowy chłód odświeżył mój umysł. Droga z hotelu do kasyna była niezbyt długa, ale miałem czas na zrobienie krótkiego rachunku sumienia. Właśnie mijał prawdopodobnie najgorszy rok mojego życia – wiem, każdy rok mojego życia tak opisuję, ale ten był wyjątkowy. Wyjątkowo paskudny. Gdybym miał znaleźć jakąś zmyślną analogię, to każdy kolejny rok życia kończyłby się odprawą i bramką jak na lotnisku. Wiecie, pozbywacie się butów i zegarka, celnicy są urzędowo niemili, jedzenie paskudne i czepiają się o Wasz bagaż, bo ewidentnie próbujecie przemycić jakiegoś trupa przez granicę czasu. W sumie trup nikogo nie obchodzi, bo to tylko Twój bagaż doświadczeń, więc odprawiają Cię od okienka do okienka, aż w końcu najważniejszy-ze-wszystkich-celników powie, że masz zostać nowym Tomem Hanksem i co prawda nie są w stanie zaoferować Ci aresztu, ale przejścia przez bramkę również nie. I tak zostajesz z tym śmierdzącym bagażem, jak nie przymierzając Himilsbach z angielskim. Potem wróci wiosna, baronowo, a wiosną zaczną się na nowo… za oknem jest fajnie, lekko odżywasz, by na końcu się okazało, że dostałeś halucynacji z niedożywienia i smrodu swojej walizy. Wszystko jest dalej tak samo, tylko walizka jest cięższa. W końcu ni stąd, ni zowąd ktoś łaskawie Cię puszcza. Ale Ty już przesiąkłeś smrodem. Więc jeszcze seta, znakomicie. Padniemy, ale zgódźcie się, że z tylu różnych dróg przez życie każdy ma prawo wybrać źle.
Grudniowy chłód jednak naprawdę odświeżył mój umysł. Słucham? Dzień dobry Bratysławo. Tak. Mi również. Naprawdę? W takim razie musimy później porozmawiać. Jesteś ładniejsza niż na zdjęciach.
Chłód? Gdzie ja zostawiłem kurtkę? Chyba w walizce.
Kto by mnie z ziemią związał byle więzem
Dlaczego rok był zły? Bo był. Był okropny. Ludzie byli dobrzy. Ja byłem idiotą.
Wracając. Z pierwszego turnieju poleciałem jakoś szybko, bez historii, jak to idiota. Kręciłem się jak gówno w przeręblu. Złapał mnie Ojciec Prowadzący i pyta, czy nie będę tak dobrym człowiekiem, żeby przynieść mu strawę, bo sam jest zajęty udawaniem, że jest zajęty. Zbłąkanemu wędrowcowi się nie odmawia, a co dopiero zbłąkanemu naczelnemu. Dowody tego chwalebnego czynu są nawet widoczne u niego w relacji, więc potwierdzam swoją prawdomówność. A to będzie kluczowe przed następnym fragmentem.
Bratysławo, ojczyzno moja. Wróć. Wyszedłem na ulicę. Chłodniej, ale nie aż tak. Bez kurtki, nie dbam o bagaż (nie dbam o bilet). O bilet postanowił za to zadbać kto inny. Bo wyobraźcie sobie, że obok kasyna jeździ tramwaj. I widziałem tam niezwykłą scenę. Z tego co rozumiałem z mojej łamanej znajomości słowackiego (czy na pewno?) ktoś krzyczał, że kotom nie wolno, psik, zaraz zawoła milicjanta. Ani konduktorki, ani pasażerów nie zdziwiło to, co było najdziwniejsze – nie to więc, że kot pakuje się do tramwaju, to byłoby jeszcze pół biedy, ale to, że zamierza zapłacić za bilet! Absurd. Uznałem, że to znowu jakieś przywidzenia.
Podobają się panu moje kwiaty?
Wzdrygnąłem się. Nie jesiotr, tylko pstrąg. Pierwszej świeżości. Na pewno. Słowacki. Juliusz. Albo język. Sam już nie wiem.
Ludzie byli dobrzy. Czasami sam zrobię dobry uczynek, stąd to jedzenie. Bo dlaczego miałbym nie pomóc? Zabijałem czas. Chyba. Bo drugi turniej dopiero jutro, nie lubię tłoku, nie mam co robić, mógłbym niby pić, ale przecież Bratysława… Może raz w życiu zrobię coś inaczej? Podobno definicja szaleństwa, to robienie wciąż tego samego i oczekiwanie innych rezultatów. Większość cytatów, jakie tu wrzucam, są z głowy; trochę je docinam na własne potrzeby, czasem coś sprawdzę, jak pisałem w jeszcze innym tekście z pokory. O czym ja pisałem? Tak, stanąć na nogi, a nie wiecznie się przewracać. Cytaty są z głowy, bo naczytałem się – nie chwaląc – sporo. Tylko niestety czytałem nie to, co trzeba. Ach, te to, książki zbójeckie! Młodości mojej niebo i tortury!
No to idę.
– To wódka? – słabym głosem zapytała.
– Na litość boską, kurowo – zachrypiał – czy ośmieliłbym się nalać damie wódki? To czysty spirytus.
Czyli jednak jesteśmy w Moskwie
Drodzy moskwianie i goście stolicy! Moskiewskie metro to system transportu, którego użytkowanie wiąże się z podwyższonym ryzykiem. W Bratysławie za to nie ma metra, choć miało być. Tak więc 1:0 Warszawo. Za to, jak już wspomniałem, są tramwaje, ale po ostatnich wydarzeniach bałem się do nich zbliżać. Zamiast czekać aż cokolwiek po mnie przyjedzie i potem dać się bezmyślnie wieźć poszedłem do stacji „Dzień drugi” na piechotę. Kopytkiem. O, tak o.
Postanowiłem być bardzo dorosły i zapisać się na turniej wcześniej, bo przecież przy tych tłumach to zajmie wieczność. Takiego wała. Kolejka jak po mięso. Atmosfera zresztą podobna – wszyscy się nerwowo krzątają, charczą, dyszą na siebie, a każdy chciałby kawałek tłuściutkiego schabu pod postacią biletu turniejowego. Panie! Tu jest kiosk ruchu, ja tu mięso mam. Na szczęście w związku z tym, że studiowałem okrąglutkie osiem lat, zdobyłem niezbędne doświadczenie w szturmowaniu dziekanatowych kolejek, tak więc poszło w miarę szybko. Podobnie zresztą jak mój udział w turnieju z pierwszej strzałki. No ale przecież nikt nie wygrał turnieju z pierwszej strzałki, prawda?
Na szczęście w związku z tym, że w pokera gram okrąglutkie… cholera, też osiem, ale jaja. Lecą te lata. Myśmy wszystko zapomnieli, mego dziadka piłą rżnęli. I mnie rżnęli w kolejnych strzałkach. Właściwie wszystko działo się bez historii, wręcz klasycznie i grzecznie, atmosfera przy stolikach była miła i takie tam. Nikt nie lubi czytać relacji z rozdań, bo są nudne, nauczcie się. Nie opowiadajcie mi rozdań, chyba że sam zapytam albo ktoś na przykład dostał wylewu w trakcie. Wtedy to jest w miarę ciekawe. Można tu robić coś innego poza graniem w karty? Można, jak najbardziej. Jeszcze jak. Z tym, że życie po raz kolejny miało mi pokazać, że tylko Bóg może decydować kiedy jest sianko…
* – cytaty na pewno mogą się różnić pojedynczymi słowami dla zachowania właściwej stylistyki, nie ścigajcie mnie za szczegóły
** – zasada ze śródtytułami nie zmieniła się od poprzedniego tekstu