Przed Wami kolejny, być może ostatni wpis na Finek Blog. Jest to wpis podsumowujący ostatnie dwa lata. Czy jest to kolejny clickbait? Zapraszam.
Pamiętam jak dwa lata temu, będąc jeszcze na studiach chodziłem do pracy, w której pracowałem jako programista. I tak sobie chodziłem dzień po dniu, pisząc jakieś kody dla pana Areczka, użerając się z Anitą od klimatyzacji czy z kolegami z „teamu”, którzy zamiast pomóc, swoim zachowaniem wywoływali (pewnie nieświadomie) u mnie potężną presję, a były to czasy, gdy w żaden sposób nie potrafiłem sobie z nią poradzić. Wtedy to straciłem cały zapał do pisania kodu i po pewnym czasie, po moich błędach, gdy straciłem tę pracę, odbyłem rozmowę z samym sobą, po której stwierdziłem, że zrobię wszystko, żeby z kolejnej pracy czerpać przyjemność. Zacząłem się więc zastanawiać. Lubię jeździć samochodem, więc może taksówkarz lub coś w ten deseń? Może sportowiec? Nieeee, na to już za późno. Halo, przecież lubię grać w pokera, a i dotychczasowe wyniki nie są takie złe. Skoro innym się udało, to może i mi się uda. W końcu przecież mamy jedno życie, głupio byłoby je przeżyć robiąc coś, czego się nie lubi. Wtedy to zabrałem się za poważniejszą grę.
Po tych kilkudziesięciu miesiącach poważniejszego podejścia do gry muszę przyznać, że przegrałem. Jak mówią (nieco zmienione) słowa znanej religijnej pieśni – Pani Torbicka już się zbliża, już puka do twych drzwi. Tak jest i u mnie. Przegrane SCOOPy, w których – jeśli dobrze pamiętam – zrobiłem tylko jeden dzień drugi, tylko to przypieczętowały. Czego zabrakło?
Skłamałbym gdybym powiedział, że zrobiłem wszystko. Czym w danym obszarze zagadnienia jest wszystko? Przecież to niemożliwe do wykonania. Może powinienem iść na filozofię.
Jedni trenerzy, którym flipnęło w najważniejszym, niedzielnym turnieju uważają, że musisz naprawdę kochać tę grę, żeby osiągnąć w niej sukces, ale czy ja kocham pokera? Szczerze odpowiadam, że nie. Ponadto myślę że kochać to mogę rodziców, rodzinę, dziewczynę, swojego zwierzaka, życie, ale nie grę w karty. Chociaż może w sumie wszystko można kochać, może nawet pokera? Inni trenerzy uważają, że należy dobrze selekcjonować gry, po czym oni sami rejestrują się do turnieju przeznaczonego dla kobiet. Ogólnie to z tą selekcją jak najbardziej się zgadzam, ale po prostu nie mogę się powstrzymać przed napisaniem tego. AllinPav, ty mój australijski prosie, jesteś niepodrabialny. Raz jesteś niepokornym samcem alfa, a raz kobietą. Takie czasy. EV+ bo trzeba szukać najlepszych turniejów. Kobiety są przecież słabsze od mężczyzn. Wait, chwila, przecież to nie szachy. Jakiś taki ten krótki wpis zrobił się osobisty, więc trochę pan AllinPav pomógł. Ev+ mordeczko, wiadomo.
A wracając do tematu, czym spowodowana jest moja porażka? Pewnie wszystkimi pokerowymi zagadnieniami po kolei i po trochu, nie ma jednej głównej przyczyny, ale jeśli już miałbym robić jakąś hierarchię błędów, to na pierwszym miejscu umieściłbym koncentrację, bo jeśli kończę sesję i nie mogę sobie przypomnieć żadnego rozdania, po którym mógłbym wstać z fotela, podnieść ręce w geście triumfu i krzyknąć who is the boss now, albo skwasić się i po cichu pod nosem powiedzieć o kurwa, ale spazz to coś jest nie tak, jak być powinno. Flow != gra bez koncentracji na automacie. Pamiętam kiedy byłem „w formie” skoncentrowany, a kiedy te sesje jakoś tak po prostu sobie leciały, a wraz z nimi bankroll. Na pewno nie pomogło granie dużej ilości satelit czy właśnie agresywny bankroll management, a wręcz jego brak w samej końcówce. Błędem było także przekładanie gry nad naukę, której pewnie było za mało. Nie pomógł niesamowity wręcz w ostatnich dwunastu miesiącach pech, gdy zostaje mniej niż 1% fieldu i muszę przyznać, że moim „ulubionym” miejscem jest 11 i to nie w turniejach z fieldem na 100 osób, tylko takich po kilka tysięcy. Czasami ego mi podpowiadało „no dawaj, znowu masz deepka w wielkim turnieju, odpal więc ten stream na Twitchu i pokaż, jak cię oszukują w końcowych fazach”, ale nie dałem się, choć wilka z lasu, przez to myślenie, wywoływałem. Ego, emocje czy ogólnie mindset to też ciekawa i bardzo ważna kwestia, która trochę się w tym wpisie pewnie uwidacznia. No nic. Jest jak jest.
Piszę ten wpis między innymi po to, żeby ktoś, kto go czyta mógł uniknąć moich błędów, ale też żeby pokazać, że porażka to nic wielkiego. Najbardziej w tym przypadku lubię określenie, że to początek czegoś nowego. Takim przykładem może być to, że nie poszło mi w pracy, która dla niektórych jest przecież marzeniem i co było tego skutkiem? Dwa lata bardzo fajnego życia jako gracz pokera, jak to w ogóle brzmi! Setki godzin spędzone przed monitorem, wyprowadzka do dużego miasta, duże wygrane, ale też wielkie przegrane. Sinusoida. Ukończony bankroll challenge (2k -> 20k w MTT), ten blog, nowe znajomości, Twitch, streamy. Analiza, rozdania, strategia, programy, kursy, rozwój osobisty, duchowy, mentalny, no i przede wszystkim, żeby wziąć sobie dzień wolnego piszesz sms z zapytaniem na swój numer telefonu. Jestem za to wdzięczny.
Najpierw skromne, miłe wyjazdy do Ołomuńca, w którym to poznałem bardzo wielu fajnych ludzi. Później przymiarka do większych, bardziej „prestiżowych”, choć niezbyt lubię to słowo, turniejów. I co? Po wygraniu satelity do satelity za jakieś 150zł, wygrałem też tę kolejną i bang! – wygrałem pakiet na EPT Praga, który odbywał się w tym roku w marcu. Prawie dwa tygodnie pokerowych turniejów, Main Event za 5.300$, fajny, choć absurdalnie drogi hotel (wszystko za friko zawarte już w pakiecie), piękne miasto, światowa czołówka pokera, PokerStars, cała jego pokerowa otoczka, no i najważniejsze – ludzie. Jak pisałem w poprzednim blogu wyjazd na EPT był jednym z moich celów na ten rok i się udało. Spełniłem marzenie.
Co mogę powiedzieć wszystkim, którzy się zastanawiają nad karierą w pokerze i zastanawiają się nad tym, czy oni sami się nadają? Otóż ciężko poznać człowieka w kilka dni, jednak z mojego doświadczenia rozmów z tą całą śmietanką pokerową na EPT Praga mogę powiedzieć o tym, co łączy każdego z nich. Otóż wszyscy, z którymi mogłem zamienić dwa słowa, którzy już są na tym pokerowym, polskim szczycie i są zawodowcami są także przede wszystkim… normalni. Miłe, fajne osoby z poczuciem humoru, więc jeśli masz równo pod kopułą, to jedną rzecz masz z głowy, bo normalność jest tym co ich wszystkich łączy. Jakby to powiedziała moja babcia: fajne to są chłopaki, miłe i uśmiechnięte. Taka dygresja. Więc tak, koniec czegoś jest początkiem czegoś nowego i nie ma się co załamywać. Ostatecznie zawsze przecież możesz rzucić wszystko, ogolić głowę, zostać mnichem gdzieś na końcu świata, codziennie medytować, nosić te same szaty i uprawiać ziemię. Wyjście jest zawsze, choć sam preferuję raczej bardziej europejskie standardy. Ale kto wie.
I na koniec. W grach oprócz ostatecznej wygranej jest jeszcze jedna fajna rzecz. Gdy pasek życia dochodzi do 1%, bronimy się bardzo, żeby tylko nie skusić, patrzymy w monitor z nadzieją, że się uda, ale niestety coś źle zagraliśmy, nie daliśmy rady i przegrywamy. Po chwili na monitorze ukazuje się nam napis game over i w końcu, gdy już otrząśniemy się po porażce, wyrzucimy z siebie wszystkie złe emocje a także wyeliminujemy błędy z poprzedniej próby, wtedy to możemy kliknąć przycisk „try again”. W przyszłości zamierzam spróbować ponownie.
2 Comments
Boss
gg
adrianos1211
Dzieki fajnie sie czytało twojego bloga i powodzenia 🙂