Zapraszamy na kolejny odcinek Radogoszcz Blog, tym razem z trwającego w stolicy Czech EPT Praga!
Witam na blogu z EPT Praga 2022. Tak jest, nie regulujcie odbiorników, laptopów, tabletów, telefonów i doocznych wkładek od Elona – wiem, że już taki był. I to kilkuodcinkowy i z obrazkami. Ale chciwość Starsów i moja głupota nie mają granic, więc witam ponownie. Ostatnio udało się zdobyć DWUDZIESTECHUJWIEKTÓRE MIEJSCE W MAIN EVENCIE, teraz celuję w drugie miejsce w jakimś karaluchu. A że takich praskich karaluchów w schedule jest prawie tyle co egipskich karaluchów w lokalnym zoo, to plan jest foolproof.
A właśnie, byłem w zoo, ponieważ na pierwszą część Pragi przybyłem z dwudniowym wyprzedzeniem z dziewczyną. Co prawda nie było jeszcze pokerowej partnerki w historii, która by w czasie wyjazdu lub po wyjeździe – najchętniej oba – przynajmniej trochę nie marudziła* na bycie zaniedbaną/oszukaną/znudzoną, ale ja podobnie jak zespół The Darkness wierzę w miłość i to, że jej siła pozwoli nam przezwyciężyć moje nadchodzące siedem strzałek do Maina Eureki. Muszę zresztą przyznać, że luba póki co jest dzielna, a musi znosić moje marudzenie bo już sporo rzeczy zdążyło mnie wkurwić – gdyby nie jej kojąca obecność, to mylący zamówienie barista i babka z VIP Teamu jak się okazuje kłamiąca o Luxonie od tygodni z pewną straciliby głowę, albo przynajmniej oko.
Kojąca była również wymieniona wyżej wizyta w zoo, widok iskających się, skaczących i szarpiących przy akompaniamencie skrzeku makaków przygotował mnie na stoły z 4+ graczami z krajów południowych. Spacer po mieście i krótkie testowanie żywności upewniło nas tylko, że zwyczajowy ratunek ze strony pobliskich bagietek i uczciwego, klasycznego, staropolskiego chińczyka (o mylnej nazwie Pho Shop) jest o wiele lepszy od restauracji ze zbędnymi elementami takimi jak kelnerzy, wydrukowane menu i rachunki na ponad 600 koron. Poza tym nie opuszczaliśmy za wiele pokoju, ale sklep spożywczy odbębniony – mam swoje orzechy, borówki, tuńczyka, wafle ryżowe i kanapki domowej roboty. No jak mam czegoś nie zawinąć. Może nawet Cupa za 440€.
Na drugi tydzień wyjazdu zamieniam damskie towarzystwo na Dawida. Nie wiem czy będzie robił kanapki, ale na pewno zrobił dobrą robotę z przygotowaniem się do wyjazdu zawijając 170k online przed samym wylotem. Zawijka przydała się od razu, ponieważ Dawid na start wyjazdu (podobnie jak na pierwszą strzałkę w Mainy) stosuje taktykę „pierwsze koty za płoty” i za długo posiedzieć w 1.100€ nie zdążył. A że był to freezout, to nie było innego wyjścia, jak odpalić 10k, w którym najazd Koreańczyków, Japończyków i dziadów maści wszelakiej budził duże nadzieje, gracze wsuwali 80k do puli 20k w multiwayu na flopie 863 i tak dalej. Jak się można domyśleć po tym opisie biedak nie wygrał rozdania, 15 sekund timebanka pre okazało się jeszcze przeciwnikiem do pokonania, ale Jean-Noel Thorel wcielił się w rolę Magicznego Dziada i jakiej linii by nie zagrał i jakiego układu nie trzymał, to graczy odsyłał jednego po drugim do baru i w końcu w barze zameldował się również Dawid.
Ja w 1.100€ bawiłem się nieźle nabudowując się do 60k – grałem nawet przyzwoicie i miałem okazję oglądać zawsze budzącą radość scenę jak reg próbuje linią 3bet/bet/X/big bet wyblefować gracza ze złotym zegarkiem o nazwisku Flaviano. Gracz pary piątek na JJ76Q nie puścił i dumny był z siebie strasznie, nie omieszkałem z podziwem wycharczeć „Nice hand!”, warto fisha pod potencjalne future value posmarować.
Niestety pan w nieokreślonym wieku (daję przedział 35-55) stacknął się ze mną w 3betowanej puli na QQ2 z A2s za 45bb i skróciłem się do paru bigsów. Udało mi się odbudować do 17k i zapchałem swoje A8o bvb we wspaniałego, opalonego Flaviano.
Włoch był graczem, który lubił się na rywala pogapić, gapił się chwilę i bałem się już, że mi nie da – więc uśmiechnąłem się do niego i za cenę tego pięknego uśmiechu (taki gracz na stole budzi przecież szczery, szeroki uśmiech na twarzy) dostałem od razu call od K9o. Trafiłem nawet parę na flopie, ale już dwie karty później żegnało mnie ze stołu kilka „Oh my god…” wymamrotane przez paru paru co bardziej wrażliwych na przykre sceny fishy, ponieważ rywalowi dokręciło backdoor strita. Więc to by było na tyle z grania dzisiaj, jutro Main Eureki i tam się będą działy cuda na pewno, może mi nie starczyć widzianych dzisiaj gatunków zwierząt, żeby barwnie opisać zaobserwowane zagrania i zachowania. Paw, orangutan i hipopotam raczej pewniaki. Trzymajcie się!
*No dobrze, przyznaję że słyszałem o jednym wyjątku.
I tym wyjątkiem byłaś oczywiście Ty, droga Czytająca-To-W-Tej-Chwili-Czytelniczko-Będąca-Partnerką-Pokerzysty-Zabrana-Kiedyś-Na-Wyjazd. Byłaś super, mówił o Tobie same wspaniałe rzeczy. I bardzo Cię kocha.
Na dobry początek eurekowego kręcenia prawie zabiłem Dawida – pięć asystowanych podciągnięć na drążku mimo pomocy spowodowało jakieś skręcenie w szyi i gracz przez najbliższe dwa dni będzie spoglądał tylko przed siebie. A spojrzeć warto, bo przed nami Main Eureki za 1.100€ – turniej tak wspaniały, że Triplas przez moment był pewien, że widzi przy stole Ivana Leowa – mimo że ten zmarł przed kilkoma miesiącami. Nie tylko martwi Chińczycy powstali, żeby zakręcić, ponieważ począwszy od japońskich vlogerów, przez włoskich dziadów, po francuskich regów (stojących w rozwoju ewolucyjnym zdecydowanie najniżej ze wszystkich wymienionych grup) wszyscy rzucili się, żeby w tej rekordowej fieście wziąć udział.
Rzuciłem się w wir walki razem z Remim, ponieważ – mimo że 1A grało ponad 1.000 osób – dało nas na ten sam stół. Od razu stało się jasne, że naszym pierwszym celem minimum będzie wygranie jakiegoś rozdania, a że w każdym rozdaniu brało udział minimum pięciu graczy, to zadanie nie było łatwe i wyglądało na to, że z pierwszej strzałki wiele się raczej nie zdziała. Libańczyk ze świecącym zielonym zegarkiem próbował przerzedzić field na przemian grając limp-raise i open 7.25x do 2.900. Żadna z metod nie okazała się efektywna i mieliśmy okazje poćwiczyć trochę grę w takich multiwayach, których nie policzą nawet serwery Dominika Nitschego.
Siedzący na drugim końcu sali Dawid napotkał problem innej natury – jakiś gracz w jego otoczeniu strasznie śmierdział. Ponieważ nie dało się jednoznacznie ustalić, który zawodnik jest taki niedomyty, Dawid uznał, że najprościej będzie szybko albo wyjebać wszystkich dookoła albo wyjebać się samemu. Która opcja się ziściła pozostawiam domyślności czytelników.
Remi został zlikwidowany klasyczną metodą ataku z dołu – Chińczyk obronił 32o na BB (no bardziej z dołu układu mieć nie będzie) i zapychając na 954 trafił asa (bardziej dolnego strita też trafić raczej ciężko). Chińskie wygibasy przybliżyły nas do rozbicia stołu i udałem się na kolejną miejscówkę.
Od razu byłem świadkiem live’owego klasyka – 3bet/call pre, F x/pizda/call, T x/pizda/call, R check/check. Pierwszy gracz xcallujący wyświetla na Q97A5 gołe KTo, a drugi pan wali pięścią w stół i pokazuje, że ma poddane JTo. Do tego wszystkiego jakiś losowy Turek pochwalił się jeszcze, że miał 86o na UTG i miałby strita i już wiedziałem, że jestem we właściwym miejscu na pięknym eurekowym stole. Grało się dość wolno, ponieważ jeden dziad zdołał pobić rekord i przerzucił się trzy rozdania z rzędu – z czego raz o 4 oczka. Ale był tak bezradny i skołowany, że wszyscy tylko łagodnie się uśmiechali i nikomu nawet nie przyszło do głowy wołać floora. Dawid za coś takiego zostałby deportowany, nie ma chłop szczęścia do kar za przerzucanie.
Przerzucający się dziad callnął all-ina za 10bb, a ja obudziłem się z JJ na big blindzie. Wsunąłem 45bb effective i dostałem snap od dziada, który smutno kiwając głową pokazał 88. Side pota zgarnął oczywiście short jakimś losowym offsuit asem zapchanym z UTG – do tego inny dziad zaczął mnie obrażać, że przecież tamten przerzucacz jest tak tight, że zapchanie JJ za 45bb to „stupid gamble” i jakbym widział jak gra wcześniej to na pewno bym nie zapchał. Oczywiście o tym, że na jego własnych oczach ten sam zawodnik pobrał ósemki bez wahania nawet się nie zająknął, obrażany od gambuli byłem tylko ja. W awanturze nie brał udziału Izraelczyk siedzący po lewej, ponieważ na jednym telefonie grał w 6-kartową Omahę, a na drugim kręcił slota.
Kręcić nie bardzo chciało inne dziadzisko, które 4-betnęło do 9.600 i dostało shove za 16.000. Cały stół patrzył się z niedowierzaniem jak typ kręci głową, myśli i patrzy spode łba próbując chyba złapać live reada na dość komfortowo już siedzącego młodego rega na all-inie. W końcu dziad sapnął i dał i ku niedowierzaniu wszystkich pokazał AK. Młody wyświetlił AQo, otworzył mordę i rozłożył ręce w klasycznej pozie „WTF”, a dziad czując dziwną energię na stole zaczął się tłumaczyć pokazując na młodego i wyliczając na paluchach „KINGS MAYBE. QUEENS MAYBE. MAYBE FLIP”. Tylko split na boardzie uratował dziada przed byciem zajebanym za slowrolla, bo młody się już zrobił cały czerwony, dopiero po otrzymaniu połowy puli nabrał z powrotem uczciwego bladego piwnicznego koloru.
W roli karmy wystąpiłem ja, ponieważ dziad naprawdę nie miał do mnie szczęścia i po wpierdoleniu paru rozdań w końcu dobiłem go swoim własnym (callniętym o wiele szybciej) AK. Miał taki żal w oczach, że aż mi się go szkoda zrobiło, ale żetonów nie oddałem. Reszta stołu nauczona losem dziada nie stawiała specjalnie oporu i przyjemnie otwierałem sobie cutoffowy range z UTG powolutku się budując.
Przesadzili mnie na kolejny stół gdzie mieliśmy doczekać przez jakąś godzinkę końca dnia. Było już naprawdę późno i jakiś biedny pan o wyglądzie emerytowanego gruzińskiego zapaśnika napotkawszy mój uśmiech pożalił mi się ze szczerym smutnym w głosie: „I play for 12 hours… Woke up at 6am… I want to sleep…”. Ale hasłem wyjazdu jest Kręcimy, Nie Śpimy i nawet perspektywa zbubblowania po 12 godzinach nie powstrzymała mnie od otworzenia K9s z UTG i zagrania x/c x/c x/c w zawodnika z armeńską flagą, co pozwoliło mi się podwoić do szatni i zabrać na day2 z jednej strzałki przyzwoity stack w postaci jakichś 200k.
Z więcej niż przyzwoitym stackiem (700k) skończył Dawid, który nawet pochwalił się „Ale ja jestem dobry w tę grę. Albo po prostu dokładam” po prawidłowym bluffcatchnięciu jakiegoś biednego młokosa, który myślał, że naszego gracza wyjebie z jakiegokolwiek fulla, choćby nie wiadomo jak parszywego. Nie muszę chyba mówić, że zadowolony z siebie Dawid zakończy ten turniej przede mną, też byłem taki zadowolony z siebie w marcu jak pakowałem torbę w 1A z chipleadem, a skończyłem setny. Bogowie pokera nie lubią, jak komuś coś się udaje i się cieszy, trzeba na cicho #AtakZDołu.
Mieliśmy dzień wolny, więc zabrałem dziewczynę na romantyczny spacer we dwoje po Pradze. W ramach sacrum i profanum postanowiłem po obejrzeniu wszystkich praskich mostów i kościołów pokazać jej także mroczną stronę tych wyjazdów – kilka godzin wieczornego kręcenia w pokoju w chińczyka. Na pytanie jak jej się podobało otrzymałem odpowiedź: „Super, lepiej się nawet bawiłam niż na tym naszym spacerze”.
Panowie, kwiaty do kosza, garnitury do szafy, bombonierki zostawcie na sklepowej półce, pierścionki na wystawach, zwróćcie bilety na musical, nie łaźcie gdzieś w kółko po mieście bez sensu. Najlepiej po prostu razem zakręcić i dawać parę na górę od razu.