Nie, nie wygram. Chuja wygram. Ale clickbait jest, można pisać resztę. Zapraszam na nowy odcinek Radogoszcz Blog.
Jakiegoś specjalnego ciśnienia, żeby znowu lecieć na Maltę nie miałem, ale (nie)szczęśliwie się złożyło, że mam trochę zamrożonych środków na pokerStars.es i żadnego lepszego użytku z nich w tym momencie niż granie satek. Długi i pełen zwrotów akcji HU z hiszpańskim fishem doprowadził mnie do szczęśliwego finału i ticketu za 1.100€, można się było pakować.
Poprzednio na Malcie moim towarzyszem był Dawid, ale że Dawid jest zajęty walką o bransoletkę w Vegas, to zabrałem ze sobą moją towarzyszkę życiową. Towarzysko miało być także na miejscu, ponieważ satkę wygrał Ujec i postanowił mnie przebić w ilości wylegujących się na plaży najbliższych zabierając całą swoją 2+2 rodzinę.
Na starcie kręcony był 2.200€ High Roller, na którego średnio miałem ochotę, niewyspany, prosto z samolotu, ale jak już tam jestem, to zakręciłem.
Z 30k startowego zrobiło się 100k i do tego jeszcze w ostatniej ręce przed przerwą, 10 do kasy, gracz nie mógł się powstrzymać i zagrał GTO bluffcatcha z asami vs dwa overbety, dzięki czemu katapultował mnie do 200k i można było iść na przerwę na spokojnie.
Żartuję, dokładającym z „idealnym combo” i rozdającym 100k debilem byłem ja, a na przerwę można było iść nawet bardzo spokojnie, bo nie ma już czym się martwić. Kompletnym głąbem okazałem się zresztą na wyjeździe więcej niż raz, ponieważ podejście „co to jest godzinka spaceru, po chuj mi filtr” zaowocowało tym, że jeszcze mam spalone ramiona i szyję pisząc to po prawie dwóch tygodniach.
Main Event
Kocham tę atmosferę dużych eventów na żywo, naprawdę. Już na starcie jeden z Włochów squeeze-shovnął 40BB z QJo, drugi po tanku pobrał go z trójkami i zaczęli machać rękami i znacząco pokazywać nawzajem na swoje karty klasycznym gestem „co ty kurwa robisz debilu”.
Na stole za mną miała miejsce nie mniej klasyczna konwersacja między dwoma dziadami:
– If I bet 20 thousand, you fold?
– NO, I CALL YOU!
– IF I GO ALL IN?! YOU FOLD?!?!
– NO, I DON’T FOLD! I CAN’T FOLD, I NEVER FOLD, HOW CAN I FOLD?!?!?
Dziad pokreśliwszy dumnie swoją fizyczną niemożność foldowania przyszedł do mojego stołu pochwalić się żonie.
Żona-Włoszka spędziła cały turniej nie podnosząc głowy znad tabletu, na którym oglądała jakieś telenowele. Raz na jakiś czas łapała tylko długimi pazurami garść niebieskich żetonów i biedakom myślącym „no nie może kurwa znowu mieć” wyświetlała wyłącznie asy preflop i seta postflop. Po czym foldowała pare orbit i ten sam scenariusz się powtarzał – i tak do końca dnia, zapakowanej solidnej torby i obejrzenia pewnie z półtora sezonu jakichś Porywów Namiętności.
Okazję (kiedy Włoszka była zbyt pochłonięta machinacjami Alvaro), żeby wziąć udział w rozdaniu zwietrzył młody pan o arabskim wyglądzie, który po 2-minutowym tanku i zawołaniu mu clocka cold-5betnął do 14k i callnął shove z miną „no już muszę” i wyświetlił K3o. Przeciwnik wyświetlił asy, nie muszę chyba mówić, który z panów grał dalej.
O wiele mniej wesoły stół miał biedny Ujec, u którego konwersacja kręciła się wokół GTO Wizarda, a obeznany doskonale z tym programem był nawet jedyny przy stole dziad. Biedak jednak szybko się przekonał, dlaczego jego dziadowscy pobratymcy nie wierzą w te internetowe pierdoły, bo cooler szybko posłał go do domu. Ujec okazał się przykładnym ojcem i mężem, ponieważ nie wyszedł chyba powyżej 45k żetonów i miał okazję wcześnie na day2 zacząć zwiedzać z rodziną maltańskie atrakcje. Oceanarium mieliśmy zresztą nawet okazję zwiedzić już razem, ciocia Agatka okazała się prawdziwym przebojem wśród ujcowej latorośli.
Przed przerwą obiadową wydziarany, obwieszony złotem Francuz grający w 5-kartową Omahę i sloty na telefonie marudził, że 75 minut to strasznie długo i co on będzie robił. Wpadł na doskonały pomysł odpalenia w przerwie turnieju w PLO, tłumacząc, że chce „dwa puchary”. Takie podwojenie szans na zwycięstwo nie okazało się niestety skuteczne.
Po przerwie zdjąłem arabskiego specjalistę od 5-betów i najgrubszego Włocha świata, który był tak oburzony, że callnąłem jego 3x 3bet na deepie z 65s, że musiałem prosić włoskiego kolegę obok, żeby nie tłumaczył, bo uszy mi zwiedną.
Włoski kolega też sporo przeklinał, ponieważ dawał rivery i zawsze mieli. Warto tu wspomnieć, że miał zawsze najgorsze możliwe combo do bluffcatcha, typu dwie ciemne damy na AhKh4h8x9x. Za to przy każdym all-inie wyciągał telefon i kręcił „for the fans”. Zdążył mi na moją prośbę polecić jakąś restaurację (byliśmy, dobra) i wyjebał się wsuwając KTo za 17BB z UTG.
Włoscy przewodnicy przydawali się w szukaniu lokali gastronomicznych, ale mieliśmy też lokalnego przewodnika w postaci Ayronna, który na Malcie spędził 5 lat. Znał graczy na tyle dobrze, że po opisie „A taki wydziarany na szyi” poprawił mnie: „To nie jest jakiś wydziarany na szyi! To jest Mister Romero*”
*Niekoniecznie nazywał się Romero.
Ayronn ewidentnie budził strach u dziadów, bo przy zasiadaniu do stołu na day3 po zobaczeniu go francuski pan natychmiast ostrzegł:
„DON’T LOOK AT ME! YOU LOOK AT ME, I PUSH YOU ALL IN!”
Nie wiem czy Ayronn gapił się na dziada czy nie, ale wiem, że zajebał go 88>QQ gdzieś przy 4 stołach left i tak wkurwionego oddawania żetonów dawno nie widziałem. Dziadowskie żetony nie okazały się wystarczająco szczęśliwe, żeby Ayronn wygrał turniej, ale skończył jeden payjump wyżej ode mnie z bardzo uczciwym wynikiem.
No właśnie, pora przejść do tytułowego chipleada. Day1 skończyłem z dziesiątym stackiem w moim flighcie, day2 gdzieś z 1,5x średniego stacka, więc cały czas nie było źle. Podczas day3 talia się rozkręciła i świadkiem mojej preflopowej fortuny był Marcin, który widział jak najpierw wygrałem AQ>AK, potem QQ>99, a na koniec pozbyłem się świadka swoich zbrodni i wyeliminowałem rodaka 77>55.
Preflopowa maszynka zacięła się tylko na moment, ale dość istotny, mógł to być największy pot turnieju w tamtym momencie. Bezpośrednio po mojej lewej siedział dokładający rivery, kręcący filmiki, marudzący, polecający dobre knajpy, wytatuowany Włoch z dnia pierwszego. Stacknąłem się z nim QQ na AK i na river przeciwnik miał 6 kart potrzebnych do zwycięstwa i wyleciał mu as. Oczywiście zaczął się drzeć jak zwierzę po włosku do kolegi parę stołów dalej i kręcić filmik z okrzykiem „ASSSOOOO RIVEEER”.
Włoch na szczęście co zabrał, to oddał, 3-betnął mnie i dał mi dojść do showdownu i wygrać z 88 na QTxJx, grając x/mały bet/x z A8o. Ayronn patrzył się ze stołu obok na wynik rozdania i nie wiem czy widział board czy tylko patrzył co się dzieje, ale minę miał podobnie zaskoczoną do mnie, kiedy żetony powędrowały w moim kierunku. Potem jeszcze użyłem swojego DOŚWIADCZENIA LIVE, żeby zajebać z value wielkiego overbeta na river przesuwając wieże niebieskich w naszego włoskiego social-mediowca. Spot gdzie absolutnie nikt nie blefuje, tym bardziej tym sizingiem, ale na szczęście rywal zamiast myśleć tylko readował mnie z 3 minuty, coś tam mruczał do siebie, zrobił parę pump-fake’ów, groźnych spojrzeń, popatrzył jak oddycham i dał.
Potem sympatyczny grecki reg wjebał ze mną AJ<QQ i znalazłem się na chipleadzie z 1,6 mln żetonów. Podsumujmy, jak chiplead straciłem do zera:
- A7<AQ na AQxAx w niemieckiego młodego rega – 1,3 mln
- A5 vs KTdd na Jd4d3AAd vs ten sam reg, gdzie w ogóle xbacknąłem river i przegrałem mniej niż minimum – 1,15mln
- z dwie godziny foldowania i poddawania bottom par na turnie do barreli greckiego dziada, który betował każdego turna vs mój BB, ale przysięgał na wszystkich bogów greckich i chrześcijańskich waląc się w pierś, że zawsze miał (wierzę mu, dziady jedzące zupę przy stole są z reguły prawdomówne) – 850k
- K8 na AJhh na K328hhh w 3betowanej – ileś tam, dość żeby wsunąć 99 i wjebać vs ATo na big blindzie 30k.
I tyle, skończyłem na 26 miejscu. Cashnąłem za 4.490€, co oznacza DZIEWIĘĆDZIESIĄT EURO PROFITU NA CZYSTO (grałem dwie strzałki). Hell yeah!
Chester wzmocniony wspólną kolacją dnia poprzedniego (opłaconą przeze mnie, przegrałem w palucha) skończył trzeci, na to co musiał zrobić rywalom we 3-wayach preflop, żeby do tego sukcesu dotrzeć spuśćmy zasłonę milczenia, wiadomo że musi dać w turniejach. Wielkie gratulacje, chłop jest legendą polskiego pokera nie bez powodu, mam nadzieję, że w Barcelonie też coś razem zjemy i tym razem paluszkowa aplikacja będzie dla mnie łaskawsza.

Chester
Serdeczne pozdrowienia dla wszystkich spotkanych na wyjeździe, a także dla Igora, z którym spotkanie na Pietrynie jakoś mnie bezpośrednio zmotywowało, żeby tego bloga w końcu skrobnąć. No i najserdeczniejsze pozdrowienia i podziękowania dla mojej Agaty, która dzielnie znosiła marudzenie, że betnąłem za dużo, za mało, że źle callnałem, źle betnąłem i w ogóle źle zagrałem. Do tego donosiła mi kawkę i jedzenie, mimo narażenia się przy tym na niechciane awanse całej pracującej w gastronomii ciapackiej społeczności Malty.
Dzięki wszystkim za przebrnięcie przez bloga, za tydzień jestem na krótko w Bratysławie, nie wiem czy będzie tam dość materiału, ale już Barcelona w sierpniu powinna być godna opisania. Trzymajcie się!
2 Comments
Radogoszcz
Notka autora: Blog został napisany i wysłany w zeszłą środę, więc w Bratysławie będę nie za tydzień, tylko za dwie godziny. Moja nędzne zaczątki opalenizny także mi już zeszły, dzięki czemu łatwo wtopię się w morze bladych poludniowoslowianskich pająków kasynowych. Jakby jakiś rodak chciał pogadać albo zjeść smazony syr na pół to zapraszam.
Valaquaz
Świetnie się to czyta, szczególnie opisy rozmyślań „dziadów” o strategii!