Kolejny dzień rywalizacji w Tallinie na festiwalu Summer Showdown to również kolejny raport z miejsca zdarzeń! Zapraszamy na Radogoszcz Blog!
Pocztówka z Tallina, czyli Summer Showdown cz. I
Piękny estoński poranek
Dzień zaczął się w najgorszy możliwy sposób, czyli od budzika. Próbowałem przekonać Kubę, że coś mu się pojebało i musiał go nastawić na jakąś inną strefę czasową, bo jest niemożliwe, żeby była już prawie dziesiąta, ale niestety szybki rzut oka na hotelowy zegar potwierdził moje najgorsze obawy.
Zwlekliśmy się na śniadanie, gdzie udało nam się zająć ekipą duży okrągły stół. Śmiechom nie było końca w czasie dyskusji o wątpliwych marketingowych praktykach i jakości niektórych ofert trenerskich oraz przebijaniu się w opowiadaniu jeszcze bardziej wątpliwej jakości dowcipów. Shoutout dla Huberta, który mnie zmobilizował, żeby tego blogi z wyjazdu w ogóle napisać.
Razem z Hubertem zdecydowaliśmy się pójść do sklepu, gdzie kupiłem takie niezbędne do przeżycia na wyjeździe smakołyki, jak suszone mięso, tuńczyk, chleb i borówki. I żelki dla Kubusia, bo lubi. Następnie razem z Remim udaliśmy się na siłownię, podczas gdy reszta teamu po browarze na rozruch zdecydowała dokonać samoukarania za wczorajsze ekscesy grając Maina pre-ante.
Byliśmy z Remim najwyraźniej jedynymi entuzjastami siłowni w całym budynku. Mieliśmy też radykalnie różne podejścia, co do metody spędzenia na tej siłowni czasu. Mój dzielny towarzysz miał jakieś 5-minutowe okresy robienia burpees i ogólnego pocenia się, podczas gdy ja postanowiłem zostać pierwszą w historii osobą robiącą martwy ciąg na siłowni hotelowej, w związku z czym robiłem pięć powtórzeń, a potem pięć minut patrzyłem, jak Remi się poci. Potem poszliśmy sobie coś zjeść, czując mieszaninę politowania i współczucia dla biedaków, którzy zdecydowali się grać Maina na 300BB.
Żarcie, bullying i Miriam
Wiadomo powszechnie, że ilu pokerzystów, tyle opinii i ciężko w naszym środowisku wszystkim się z czymś zgodzić. Wyjątek stanowi consensus, że najbardziej jadalną z hiltonowych przekąsek na zimno jest makaron, a i ten makaron też jest strasznie chujowy i do tego jest go mało. Ta właśnie gastronomiczna bryndza popchnęła do mnie do tego, żeby się wybrać do wcześniej wspomnianego sklepu.
Tutaj niestety muszę wspomnieć o przykrym zjawisku, jakim jest fit-shaming. Mój drogi przyjaciel Jakub Grzegorzek nie przestaje się nabijać z tego, że wpierdalam tuńczyka w pokoju. Powtarza, że chyba mnie pojebało, żeby w południe iść na siłownię, a jak położyłem się na trzy minuty porozciągać, to próbował zrobić mi zdjęcia w kompromitującej pozycji i wysłać na chat grupowy. Bardzo nieładnie, zwłaszcza że sam wieczorem tego tuńczyka z chlebem ojebał.
Mamy tutaj też najładniejszą kelnerkę na świecie. Zachwyt jest uniwersalny i w przypadku posiadających partnerki – rzecz jasna – czysto platoniczny. Pani ładnie się uśmiecha i ma krótką spódniczkę, sam widok poprawia humor. Męski umysł to jest jednak proste urządzenie. Zdjęcia z podpisem „KTO BY CHCIAŁ Z TAKĄ PANIĄ ZAGRAC HEADS-UPA?” albo „JA BYM WCHODZIŁ ALL-IN” pod długim namyślę zdecydowałem się nie załączać.
Main też był długi i było dużo śmiesznych rozdań, skończyłem z 95k, co dało mi pozycję nieformalnego kapitana polskiej drużyny i uczciwe prawie 100BB do rozpierdolenia na Day 2. Zostałem też zwyzywany od patusów za to, że sprawdziłem w pokoju rozdanie w PIO.
Ze względu na rywalizacją drużynową i ogólnie luźną atmosferę, zdecydowałem się zagrać turniej w Short Decka. W życiu nie zagrałem w tę grę rozdania, w związku z czym przygotowałem się przy pomocy wygooglowanego „short deck basic strategy” i krótkiej konsultacji z Triplasem („Dosuwaj każdego asa suited, ma te 35% na wszystko, w ogóle wszystko ma dużo equity”).
Dosuwanie do ryja szło wspaniale, niestety zdecydowałem się callnąć dziada z A9s, a dziad – zgodnie z dziadowską tradycją – pokazał AK. Parę ostatnich groszy już wsunąłem z 87o, na co usłyszałem od Triplasa wypowiedziane ze szczerym rozczarowaniem w głosie „Morda, co ty robisz? To jest tak, jakbyś zapchał 32 offsuit w holdemie”.
Postanowiłem zignorować te Himalaje hipokryzji w wykonaniu mojego dobrego kolegi i na drugą strzałkę poszedłem z postanowieniem solidnej gry. Solidna gra zaprowadziła mnie prawie do bubble’a. Zebrała się nawet wokół spora grupka trollujących Polaków z browarami, aż biedny floorman marudził, że czuje się, jakby był w Warszawie. Niestety, AK<JT, a potem wsunięte za wcześniejszą zgubną radą Triplasa A6s wysłały mnie do spania. Ale jutro mamy Maina do cashnięcia. Czy raczej nie cashnięcia, ale o tym następnym razem. Cześć!
C.d.n.