Nowy odcinek Radogoszcz Blog poświęcony został jego występowi w Super High Rollerze na Poker Fever Series, zapraszamy!
Dawno nie byłem na Feverze, także po otrzymaniu zaproszeniu i oferty transportu od Filusia zdecydowałem się zajrzeć do Olomolo. Przybyliśmy we wtorek jeszcze przed rozpoczęciem festiwalu, więc mogliśmy wieczorem w ramach rozgrzewki nauczyć się czegoś oglądając dziewięciu najlepszych graczy na świecie na FT Main Eventu WSOP.
Jak przy każdych zawodach sportowych, seans znacznie uprzyjemnia wybranie swoich faworytów. Ja nie miałem wątpliwości – wybrałem czarnego zawodnika w średnim wieku, Holmesa. Uznałem, że właściwości tego gracza gwarantują dobrą zabawę przy kibicowaniu mu. Filuś również szybko wybrał swojego konia w tym wyścigu – argentyńskiego rapera z wydziaranymi dłońmi, którego popisowy freestyle składał się wprawdzie głównie z „yeah”, „si”, „aha”, ale mimo wszystko żywiliśmy przekonanie, że wykaże się większą inwencją i umiejętnościami na finałowym stole.
Byłem bardzo zadowolony ze swojego gracza, sposób rozegrania przez niego m.in. J6o i 52o zasługiwał na nazwanie tych układów jego imieniem. Niestety Argentyńczyk wyleciał w przykrych okolicznościach…
Ze strony Filusia padło kilka teorii mogących tłumaczyć, czemu gracz dał na river w pięć sekund, padły takie sformułowania jak „’dwa flush drawy”, „blokery do strita”, „mało Jx u rywala”.
Ja jednak po jednym spojrzeniu na zawodnika zostałem od razu zwolennikiem teorii, że proces „myślowy” wyglądał bardziej tak:
„He’s the chipleader! Thinks he can bully me? He cant bully me, Im a man! Argentina, Vamos, cant bully me!” *wali się w pierś i idzie odebrać wypłatę za siódme miejsce*
Ogólnie stół był wspaniałą, egzotyczną, wyjątkową dla ME WSOP mieszanką nieludzkiego nitowania i publicznego palenia setek tysięcy dolarów na nielegalnym ognisku w samym środku Las Vegas. Koniec końców Korey naotwierał się J2s, natrafiał układów i poszedł spać z kosmicznym chipleadem, a my wraz z nim.
Następnego dnia skonsumowaliśmy (ciut zbyt skromne, jak na mój nienażarty gust) śniadanko, odwiedziliśmy kantor i bankomat i ruszyliśmy na turniej.
Powitało nas całych sześciu zarejestrowanych graczy i JD kręcący głową ze smutną konstatacją, że „wieje chujem”. Jako że ja i Filuś prawie żadnego rega się nie boimy (a Addamo nic nie pisał, że wbija), to śmiało usiedliśmy do gry.
Filuś miał zaszczyt być pierwszym re-entry po tym, jak nadział się ósemkami na króle Luigiego. Luigi jest znaną w Ołomuńcu osobistością, lubi się drzeć, flatować Q2s na UTG+1, wymachiwać rękami i multitablować SHRa z graniem w syrenki, owocki, klejnoty i różne inne obracające się szybko obrazki.
Nie miał natomiast Filuś zaszczytu być pierwszym wyjebanym z turnieju, ponieważ to przypadło w udziale Maćkowi. Maciek nie zdecydował się ponownie dokupić i zamiast tego krążył po sali, jak widmo komunizmu skrzyżowane z sępem i dziadem kasynowym, czekając cierpliwie, aż ktoś z Polaków wyleci, żeby mieć się z kim napić.
Ja w przeciwieństwie do Maćka skorzystałem z okazji, żeby zagrać ten prestiżowy turniej dwa razy i po nabudowaniu się callem z A high na upoconego Czecha i wyeliminowaniu go, gdy stiltowany zapchał A5o z UTG miałem dość szybko z dwa stacki startowe. Potem miałem okazję przemyśleć na BB całe moje życie, w czasie gdy fish na BTN myślał, sapał i wzdychał nad swoimi 13BB first-in wykonując skomplikowany taniec żetonami. W końcu padło sakramentalne „all-in”, a ja z prędkością światła wykonałem call z AQ.
Rywal pokazał AA.
Moja twarz musiała tu zdradzić jakąś emocję, ponieważ pan zaczął mi wyjaśniać że „its way better to shove than to raise here” i miał w głosie taką pewność siebie, że gdyby nie moje dziesięć lat grania w pokera i prawie trzycyfrowe IQ to bym mu uwierzył. Potem udało mi się go wywalić dwa razy na pozycji z lepszego układu i było widać, że już jest trochę zły, a ja nieopatrznie pozwoliłem sobie na dowcip „Not so easy without the aces, huh?”. Fish potraktował to jako obrazę majestatu, co scementowało go jako połączenie moich najmniej ulubionych cech pokerowych – wolno gra, marudzi, uczy innych i traktuje siebie poważniej niż Królowa na odezwie do parlamentu.
Następnie wyeliminowałem Jawora, który padł ofiarą mojej niestety czasem zasłużonej (a nity wygrywają więcej, śpią spokojnej i żyją dłużej) agresywnej reputacji i dosunął KT prosto w moje asy.
Na semi-FT posadziło mnie koło Dawida, którego serdecznie z tego miejsca pozdrawiam, bo gadanie z nim uczyniło granie dwóch ostatnich stołów bardzo przyjemnym – człowiek sobie porozmawia, zje darmowy posiłek, od razu się spokojniej na bubble’u folduje 63 offsuit, żyć nie umierać.
Przyszło za to czas umierać Luigiemu, który musiał swoim pajęczym zmysłem wyczuć jakiś mocny bonus na owockach, ponieważ wsunął w 5-wayu 200k do puli 50k z Q8 na 993 i został zmiażdżony przez 95o nie rozstającego się z browarem, coraz bardziej umęczonego alkoholem Czecha.
Na FT dość szybko zostaliśmy w sześciu przy pięciu miejscach płatnych. Posiedzieliśmy sobie z Dawidem parę leveli na spokojnie na shorcie, wymieniając się parę razy ostatnią pozycją, aż moje K9cc > QJcc na A82cc na upitego Czecha, a potem bluff catchnięcie go z JT na QTxxx w ostatniej ręce przed przerwą katapultowały mnie do dumnego miana midstacka.
Dawid niestety wyjebał się AJ < AK, więc bubble pękł, a ja zostałem z przyzwoitym stackiem, nawet dobrze tego dnia grający i posiadający nad fieldem niebagatelną przewagę trzeźwości.
Nawalony Czech otworzył do 45k na blindach 7k/14k, button WSUNĄŁ 480k, a ja podniosłem KK na big blindzie. BTN miał 77, wspaniale, będę miał milion przy drugim stacku jakieś 600k.
Otóż nie tym razem, ponieważ siódemka pokazała się już w okienku, a zaraz potem jej koleżanka. Czeski fish został za swoje zagranie nagrodzony karetą z flopa, a ja ze swoim 82% szans na prawie pewną wygraną będę musiał poczekać, aż PiS otworzy państwowe sklepy, gdzie można coś kupić za EV.
Zwinąłem się do pokoju, gdzie zrobiliśmy sobie seans końca FT WSOP. Wpadli do nas Mati, Maciek i Igor świeżo po nieudanym połowie w klubie Belmondo (następnym razem już na pewno jakieś wymarzone czeskie studentki się trafią), za to z litrem Ballantinesa i misją najebania się już do końca.
Ja nie piłem cały dzień i tak zostało, ale i tak bawiłem się wspaniale. Chłopaki uznali że trzeba jakoś przełamać nudną biel pościeli pokojowej i trochę porozlewali, trochę pokrzyczeliśmy kibicując Holmesowi w heads upie, pośmialiśmy się z najgłupszych możliwych dowcipów i historii, aż się popłakałem i jakoś po 5 rano poszliśmy grzecznie spać.
Piszę to przed 18 w czwartek i zaraz zwijam spróbować wygrać HIGH ROLLERA, jeszcze bardziej prestiżowy (bo dwudniowy) wielki turniej ołomuniecki. Trzymajcie się, do następnego razu!
One Comment
Stan
Radogoszcz to absolutny, złoty król polskiego pokera.